Dzisiejszy
dzień był iście majowy. Słońce już od rana nieśmiało wyglądało zza białych
obłoków, a w powietrzu unosił się przyjemny dla nozdrzy powiew świeżego
powietrza, które w akompaniamencie z wesołymi śpiewami ptaków sprawiało, że
mieszkańcy Monachium mogli poczuć się, jakby właśnie nadchodziła wiosna.
Rzeczywistość była jednak znacznie bardziej okrutna, a marzenia o letnich
spacerach jedynie w krótkich i zwiewnych ubraniach, winny zostać odrzucone na
rzecz jesiennych kurtek. Kalendarza nie szło oszukać, nawet gdy wrzesień
bardziej przypominał maj, a pogoda była tak zmienna, że w jednej chwili ze
słonecznego i ciepłego dnia mogły pozostać jedynie kałuże i rynny pełne deszczówki.
Mimo
to ludziom wokoło dopisywały humory. Uśmiechali się do siebie życzliwie,
przepuszczali na skrzyżowaniach i ustępowali miejsce w komunikacji miejskiej.
Dało się odczuć, że był to wyjątkowo dobry dzień dla monachijczyków, a
pozytywny humor udzielał się każdemu. Prawie.
Robert
Lewandowski marzył tylko o tym, by wsiąść
w samochód i jak najszybciej stąd odjechać. Długi i przerażająco ciemny
korytarz wywoływał u niego myśli wręcz autodestrukcyjne. Kąciki jego ust
wzniosły się delikatnie ku górze w ironicznym uśmiechu, gdy uświadomił sobie,
że tutaj właśnie mają ponoć pomagać ludziom z takimi problemami. Więc co on
robi w takim miejscu? Nie chce się zabić, nigdy nie chciał. Nigdy nie miewał
nawet myśli samobójczych czy depresyjnych. Przystanął na chwilę i zaczął
nostalgicznie wpatrywać się okno. Owszem, miał kiedyś problemy emocjonalne, ale
mimo wszystko się z tym uporał.
Pomimo
że był wtedy nastolatkiem, z dnia na dzień spadła na niego odpowiedzialność zaopiekowania
się mamą i siostrą. Nagła śmierć taty sprawiła, że w jednej chwili cały świat
zwalił się Lewandowskim na głowę, lecz Robert, jako jedyny mężczyzna, a właściwie
wtedy jeszcze chłopiec w rodzinie, stawił czoło trudnym wyzwaniom. Pomimo
trudności i wielu kryzysowych sytuacji, nie poddał się. Walczył o dobry byt dla
siebie, mamy i Mileny. Czuł, że zadbanie i utrzymanie dwóch najważniejszych
kobiet w jego życiu jest jego obowiązkiem.
Pomagał, jak tylko mógł, a gdy tylko
podpisał swój pierwszy kontrakt i zaczął dostawać regularnie pieniądze za swoją
grę, przysiągł sobie, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by w przyszłości jego
dzieci, a nawet wnuki nie musiały się martwić o kwestię finansowe. Tak jak zadbał
o mamę i siostrę, tak właśnie chciał zadbać o swoją rodzinę w przyszłości.
Całe
swoje życie poświęcił dla piłki nożnej, a gdy tylko zaczynały napływać coraz to
poważniejsze oferty, nie zastanawiał się długo i lgnął w to dalej. Kochał
sport, kochał piłkę i czuł, że gdyby tylko tata nadal był obok niego, byłby z
niego cholernie dumny. Świadomość, że zarabia robiąc to co kocha, ogromnie go
satysfakcjonowała. Nie chodziło o to, by stać się milionerem z ogromną willą i
odrzutowcem w ogrodzie. Robert nie chciał dopuścić, żeby kiedykolwiek jego
dzieci, czy też nawet wnuki, musiały zmierzyć się z tak ciężką sytuacją, która
go spotkała.
Pomimo
wielu zer na koncie i wbrew temu co wypisywały niemieckie i głównie polskie
czasopisma, woda sodowa nigdy nie uderzyła mu do głowy. Szanował pieniądz, a
ludzie po prostu szukali punktu zaczepienia. Można powiedzieć, że w pewien
sposób już się do tego przyzwyczaił, lecz to nie oznaczało, że takie zaczepki
puszczał mimo uszu.
–
Mogę w czymś pomóc? – chcąc nie chcąc Robert musiał przerwać swoje chwilowe
rozmyślania i powrócić z powrotem na
ziemię. Próbował zlokalizować skąd, a tym bardziej od kogo pochodziło ów
pytanie, lecz obracając się zbyt gwałtownie przypadkowo zahaczył nogą o krzesła
stojące wzdłuż ściany. Jedno z nich przewracając się niefortunnie upadło wprost
na stopę piłkarza, robiąc tym samym ogrom hałasu.
–
Zaraz się pan nałapie kontuzji, więc proszę się już lepiej odsunąć od tych
krzeseł.
Dopiero
teraz Robert zauważył niewysoką, a wręcz małą kobiecinę siedzącą tuż za
recepcją. A właściwie za czymś, co miało przypominać recepcję. Mahoniowy sekretarzyk,
po którym na pierwszy rzut oka szło dostrzec, że już wiele w swoim żywocie
przeszedł, zdecydowanie się tutaj nie nadawał. W ogóle nie pasował do koncepcji
tego miejsca czy wystroju. Właściwie reszta wystroju też pozostawiała wiele do
życzenia. Nawet zegar wiszący na ścianie nijak komponował się z całym
umeblowaniem tego miejsca.
Robert odnosił wrażenie, że wszystko zostało kupione
na jakimś pchlim targu. Albo i gorzej, była to transakcja wymienna, co
tłumaczyłoby opłakany stan chociażby sekretarzyka. Jedynym marzeniem Roberta
była ucieczka z tego miejsca. Pragnął wyjść stąd i już nigdy nie wracać. Gdzie
ten Pep [1] go
wysłał? Och, przecież pewnie cały sztab maczał w tym palce. Czy oni wszyscy
poszaleli?
– Dzień
dobry – poprawiwszy szybko krzesło podszedł do „recepcji” i spoglądając na
wiekową już kobietkę, zaczął nerwowo pocierać czoło. – Byłem umówiony na…
–
Nazwisko? – zdziwił go nie tyle szorstki głos leciwej recepcjonistki, ale jej
pytanie. Przecież dopiero co zwracała mu uwagę w sprawie krzeseł i nawiązywała
do kontuzji, a więc doskonale wiedziała kim jest! Po jaką cholerę więc chce
jego nazwisko?
–
Lewandowski. – podał, wzdychając z rezygnacją i z utęsknieniem spoglądając na
drzwi. Ostatnia szansa na ucieczkę właśnie wymyka mu się z rąk.
–
Takie są procedury, więc proszę mi tu nie wzdychać znacząco. – kobieta spojrzała
znad swoich okularów przenikliwym wzrokiem, wywołując tym samym w Robercie
uczucie zażenowania. Czyżby umiała czytać w myślach?
Niezręczna
chwila ciągnęła się jakby w nieskończoność, a wyraz konsternacji na twarzy Lewandowskiego
wydawał się być całkiem uzasadniony. Recepcjonistka jednak nie zaprzestała
wpatrywania się w piłkarza i znacząco uniosła prawą brew ku górze, jakby tylko
czekając na jakąkolwiek zaczepkę ze strony bruneta. Ten jednak uśmiechając się
nieśmiało wycofał się powoli i wskazując na rząd krzeseł, z którymi zdążył się
już wcześniej zaprzyjaźnić, usiadł, rozprostowując w końcu swoje długie nogi.
Jednak obecność przemiłej staruszki tak go krępowała, iż chwilę później zmienił
pozycję i postanowił przyjąć nieco bardziej odpowiednią pozycję, żeby tylko znowu
nie musieć spotkać się z zabójczym
spojrzeniem pani… Helgi. Plakietka widniejąca na czerwonej marynarce dopiero
teraz rzuciła mu się w oczy.
Próby
powstrzymania głośnego prychnięcia udało się Robertowi zatrzymać w sobie, ale
głupi wyraz pozostał mu na twarzy, gdy staruszka przechodziła tuż obok niego i
zniknęła gdzieś za drzwiami na końcu korytarza. Jej karcący wzrok tylko upewnił
go, że ona doskonale wiedziała o czym myślał.
Robert
miał już tego wszystkiego dosyć. Tego dziwnego miejsca, nieprzyjemnej
recepcjonistki i… tych niewygodnych krzeseł! Szlag by to wszystko trafił. Przez
jego głowę przemknęła kusząca myśl – czy gdyby teraz
stąd uciekł, to byłoby to bardzo nieodpowiedzialne? Rozważał, w jakim czasie
zdąży pokonać odległość od swojego wygodnego krzesła do wyjścia, gdy nagle
drzwi znajdujące się tuż naprzeciwko otworzyły się, a zza nich wyjrzała wysoka szatynka.
– Witam. Pan pewnie do mnie, prawda? – zagadnęła
nieśmiało wpatrując się w piłkarza. – Proszę wejść.
Gabinet był urządzony w znacznie lepszym stylu niż
korytarz i poczekalnia. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że osoba
odpowiedzialna za jego wystrój, ma poczucie gustu. Wnętrze było urządzone w
nowoczesnym, ale nie przesadnym stylu. Było po postu ładnie. Mimo wyraźnej dominacji bieli, szarości i błękitu
wszystko idealnie się komponowało, a całość nadawała przyjemny klimat.
– Jestem Alicja Nowakowska. – szatynka uśmiechając się
delikatnie wyciągnęła dłoń w kierunku Roberta, gdy ten zdążył się już rozsiąść
na niewielkiej kanapie. Kobieta skwitowała to cichym prychnięciem, co jednak
piłkarz zdołał usłyszeć i w konsekwencji nieco się speszył. Mimo wszystko
mierząc kobietę wzrokiem dostrzegł jej nieprzeciętne rysy twarzy.
– Skąd pani pochodzi? – sam zdziwił się swoją odwagą. A
raczej niewychowaniem. – Przepraszam, nie chciałem. Po prostu jestem
zaskoczony, że jest pani Polką. Byłem pewny, że zastane Niemkę.
Nie rozumiał, co go podkusiło, żeby na samym wstępie
zadawać jej takie pytania. Co go to obchodziło? Informacja o imieniu i nazwisku
powinna mu wystarczyć, ale Robert całkowicie nie rozumiał swojego narwanego
zachowania. Przecież nigdy taki nie był.
– Myślałam, że to
ja tutaj będę zadawać pytania, ale pan mnie uprzedził.
Delikatny uśmiech wpełznął na usta Alicji sprawiając, że
Robert już na samym początku poczuł do kobiety dziwną sympatię.
Był pewien, że ta każe mu się popukać w czoło,
sprowadzając go na ziemię i tym samym przypominając kim i dlaczego tu jest.
Alicja go zaskoczyła. Nie wywyższała się, nie oburzała, a wręcz rozbawiło ją
zachowanie Roberta. Ona zachowała się… po prostu normalnie. W oczach Roberta
zyskała już małego plusa.
Był pewien, że będzie musiał użerać się z jakąś wścibską
i nieprzyjemną panią, która będzie próbowała mu pomóc tylko dlatego, że
dostanie za to dużo pieniążków. Dotychczas spotykał się właśnie z takim
zachowaniem jednak dziś, po raz pierwszy od dawna, był zaskoczony. Może nie
spędził z panią Nowakowską zbyt dużo czasu, ale pierwsze wrażenie zrobiła
dobre. I oby tego nie zepsuła.
– Chciałbym od razu zaznaczyć, że bliscy przysłali mnie
tutaj… z przymusu. – powiedział stanowczo Robert przybierając bardziej pewną
pozycję. Jeśli wyprostowanie się nie na kanapie i założenie rąk na piersi można
nazwać pewną pozycją. – Nic mi nie jest, oni wszyscy po prostu….
Zabrakło mu słowa. Nie wiedział, jak to delikatnie
wyrazić i jednocześnie nie urazić pani Alicji.
– Każdy z nas ma coś z psychopaty. – rzekła z szerokim
uśmiechem, tym samym znów zaskakując go swoją odpowiedzią. – Poza tym jeśli
będzie pan miał takie nastawienie to… – Alicja nie potrafiła dokończyć zdania.
Niebieskie oczy Roberta przenikliwe ją lustrowały, a ona czuła jak na jej twarz
wypełzają delikatne rumieńce, co jeszcze bardziej ją speszyło. –… to będziemy
się tylko męczyć na naszych spotkaniach. Jestem tutaj, żeby panu pomóc, proszę
o tym pamiętać.
Westchnięcie Roberta było słychać w całym gabinecie.
Popatrzył ze znużeniem w tykający cicho zegar i zastanawiał się, jak ma się
dalej zachowywać. Przecież to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Będzie to
strata czasu zarówno dla niego, jak i Alicji.
– Jak często będą odbywać się te… spotkania? – zapytał
niepewnie, nie wiedząc jakiej odpowiedzi może się spodziewać.
– Myślę, że pięć razy w tygodniu to będzie odpowiednia
częstotliwość. – takiej na pewno się nie spodziewał. – Może lepiej skończymy z
tymi zwrotami grzecznościowymi i zaczniemy mówić sobie po imieniu? Bardzo ważne
jest poczucie komfortu podczas sesji, szczególnie dla ciebie… Robercie. –
szatynka uśmiechnęła się nieśmiało, próbując tym samym przekonać Roberta, aby
przestał czuć taką niechęć do sytuacji, w jakiej obecnie się znalazł. – Nie
chcę żebyś traktował mnie jak wroga, spróbujmy.
– Dobrze, Alicjo. Spróbujmy. – westchnął z udawaną rezygnacją,
gdyż z nieznanej mu przyczyny nagle zaczął być bardzo ciekaw, jak będą wyglądać
następne spotkania z terapeutką. A może był po prostu ciekaw Alicji?
– Chciałabym cię najpierw poznać. Zagrajmy w skojarzenia.
– W skojarzenia? – Robert wyprostował się na kanapie i
popatrzył niepewnie przed siebie. Nie sądził, że od razu przejdą do sedna.
– Słońce. – rzuciła Alicja zabierając do ręki długopis i
otwierając na czystej stronie swój wielki notes.
– Lato? – odpowiedział nieprzekonująco Robert, stukając
nerwowo w oparcie czarnej kanapy.
– Pamiętaj, by nie odpowiadać według powszechnie
przyjętych schematów czy wzorów. To ma być twoja osobista wypowiedź i opinia.
Mów do mnie szczerze, Robercie.
– To dla mnie nowa sytuacja. Nie wiem czy aby na pewno
nadaje się na tego typu… spotkania. – musiał przyznać, że pomimo serdeczności
Alicji czuł się odrobinę niekomfortowo. Przecież nie tak łatwo zwierzać się
obcej osobie ze swoich myśli i odczuć, a doskonale wiedział, że gra w
skojarzenia jest tylko wstępem do tego, co ma dalej nastąpić. Ta jednak zdawała
nie przejmować się uwagami swojego pacjenta i uśmiechając się delikatnie kontynuowała
zabawę.
– Piasek.
– Plaża.
– Woda.
– Prysznic.
– Prysznic? – teraz to on ją zaskoczył. Wiedziała, że nie
powinna tak reagować a tym bardziej przerywać, ale zdziwiła ją odpowiedź
piłkarza. – Dlaczego akurat prysznic? Byłam pewna, że odpowiesz…
– Że odpowiem morze? Albo ocean? – Robert uśmiechnął się
i popatrzył na Alicję rozbawionym wzrokiem. Dopiero teraz zauważył, jaka była
chuda. Miała drobne dłonie, długie i smukłe palce, a także wyjątkowo wąskie
nadgarstki, które wydawały się być tak kruche, iż jedno zbyt mocne uściśnięcie,
a wszystkie kości natychmiast by się połamały. Fakt, że terapeutka była wysoka
sprawiał, że wydawała się jeszcze smuklejsza, lecz mimo swojej szczupłej figury
była zgrabna. Robert musiał przyznać, że była to atrakcyjna kobieta z niezwykle
czarującym uśmiechem.
– Nie zapominaj, że to ja jestem tutaj od zadawania
pytań, Robercie – nawet w tak zwykłym geście, jakim było poprawianie swoich
ciemnych włosów, potrafiła być niezwykle delikatna i elegancka. Lewandowski był
przekonany, że nie może opędzić się od mężczyzn, gdyż ta jej cała subtelność i
tajemniczość sprawiały, iż wydawała się być jeszcze bardziej intrygująca. – No
więc dlaczego wybrałeś właśnie prysznic?
– To proste. – brunet wzruszył ramionami, jakby była to
najoczywistsza rzecz na świecie. – Nad morzem są zawsze tłumy ludzi, a pod
prysznicem nie dość, że mam zagwarantowaną prywatność to również posiadam o
niebo czystszą wodę.
– A co tak bardzo przeszkadza ci w tłumie ludzi? – Alicja
cały czas skrupulatnie notowała wprawiając tym samym Roberta w lekkie
osłupienie, gdyż był pewien podziwu, jak można mieć taką podzielność uwagi.
Pisać, słuchać, zadawać pytania – czy każdy psycholog taki jest?
– Wystarczy, że jest. Po prostu.
– Opowiedz mi o tym. – nalegała.
Przewróciła na kolejną stronę swojego notatnika,
jednocześnie poprawiając w dłoni czarny napis i przygotowując się do notowania
wypowiedzi Roberta. Dziwiła się ile informacji zdążyła dotąd zapiać, gdyż po
kilkuminutowej rozmowie cała kartka była pokryta zapiskami Alicji. Koślawe
literki zapełniały pierwszą stronę czerwonego zeszytu, którego kolorystyka nie
była przypadkowa. Terapeutka doskonale wiedziała kto będzie jej pacjentem, a że
kolorem przewodnim monachijskiej drużyny jest właśnie czerwień, postanowiła
dopasować do Lewandowskiego właśnie taki odcień. Nigdy nie bawiła się w
przydzielanie pacjentom kolorów notatnika. Nie miała czasu na takie szczegóły,
jednak gdy tylko dowiedziała się, że zawodnik Bayernu będzie jej pacjentem,
odruchowo sięgnęła po czerwień. Do teraz nie wiedziała co ją podkusiło.
Alicja popatrzyła znacząco na Roberta, próbując tym samym
zachęcić go do odpowiedzi. Ten jednak nie wydawał się skory do rozmowy, a był
wręcz przestraszony i zdecydowanie zniechęcony.
– Jak się czujesz podczas meczu, gdy widzisz dookoła
siebie tysiące ludzi? – wypaliła nagle zaskakując nieco bruneta.
– Zawsze dodawało mi to adrenaliny. Gdy słyszałem doping
kibiców, którzy liczyli na mnie i drużynę mógłbym przenosić nawet góry. –
uśmiechnął się, ale nie jak miał to w zwyczaju. W uśmiechu Roberta Alicja
dostrzegła… smutek. Jakby niepewność pomieszaną z przygnębieniem.
– A czy to uczucie towarzyszy ci nadal?
Reakcja na to pytanie bardzo zaskoczyła szatynkę, gdyż
nie wiedziała, że wywoła ono tyle emocji. Od razu dostrzegła, że Robert cały
się spiął. Zacisnął usta i zaczął wpatrywać się pustym wzrokiem w ścianę
naprzeciwko, nie racząc odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Terapeutka poczuła
się kompletnie zagubiona, a przecież nie taka powinna być jej reakcja. Nie
wiedziała czemu mężczyzna wywoływał w niej takie emocje. Przecież powinna
podchodzić do jego sprawy profesjonalnie, a tym czasem czuła się lekko
zakłopotana widząc reakcje piłkarza. Jak dotąd był on dla niej człowiekiem
zagadką, po którym można było spodziewać się wszystkiego. Przyłapała się na
tym, że coraz mocniej interesowała ją osobowość bruneta, ale tłumaczyła sobie
to zboczeniem zawodowym, powracając tym samym myślami z powrotem do
rzeczywistości.
– Aby to wszystko się udało i przyniosło jakiekolwiek
efekty musimy ze sobą rozmawiać. Jest to warunek podstawowy i absolutnie konieczny, pamiętaj.
– Czy przypadkiem nie powinniśmy już skończyć? – Robert
zerwał się na równe nogi irytując swoim zachowaniem panią psycholog, lecz
całkowicie ignorując jej mordercze spojrzenie wysłane w jego kierunku.
– Ależ godzina jeszcze nie minęła! – podniesiony ton
Alicji nieco go zaskoczył, jednak mimo wszystko nie chciał ustąpić.
– Wydaję mi się, że te nasze spotkania nie mają sensu.
Przykro mi.
– Twój trener, a właściwie cały sztab szkoleniowy,
zlecili mi abym ci pomogła, dlatego zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby te
nasze spotkania sprawiły, że…
– Ale to nic nie da! – krzyknął Robert przechodząc się
nerwowo po całym pomieszczeniu. Założył ręce za głowę cały czas bijąc się ze
swoimi myślami. Rozsądek podpowiadał mu, że powinien odpuścić, przyznać rację
pani psycholog i usiąść grzecznie na kanapie. Ale on nie potrafił. Nie umiał
zwierzyć się obcej osobie ze swoich problemów. Przecież nie mógł porozmawiać
nawet z własną żoną, a co dopiero z jakąś panią doktor!
Był zły na Guardiole, że kazał mu tu przyjść. Był zły na
siebie, że tak łatwo dał się przekonać. Był zły na tę całą psycholożkę!
– Pójdę już. – rzucił oschle i nie patrząc nawet na
Alicję skierował się do drzwi.
– Do zobaczenia jutro o siedemnastej.
Trzymając już dłoń na klamce zamarł w bezruchu i
postanowił, tym razem już na spokojnie, sprecyzować sprawę.
– Dlaczego nie potrafi pani odpuścić? – popatrzył
zmęczonym wzrokiem na kobietę czując, jak cały się spina pod jej badawczym
spojrzeniem. – Chodzi o pieniądze, tak?
Słysząc to Alicja nerwowo poderwała się z fotela i
stanęła naprzeciwko Roberta z założonymi na piersi rękoma.
– Klub pewnie obiecał pani sporą sumę za moje… leczenie –
na twarzy piłkarza pojawił się ironiczny uśmiech, co jeszcze bardziej
zszokowało terapeutkę.
– Odmówiłam przyjęcia jakiejkolwiek zapłaty na początku
spotkań. – odpowiedziała twardo siląc się na przyjazny uśmiech. – Opłaty
pobieram dopiero po skończonych sesjach. Robię tak w każdym przypadku, więc
proszę nie myśleć, że jest pan jakimiś wyjątkiem. Wcale nie traktuje pana
inaczej niż innych pacjentów. Wszystkich układam na równi, nie ma dla mnie
znaczenia czy na tej kanapie usiądzie bankowiec, bezrobotny, piłkarz czy
prezydent państwa – wskazała na czarne siedzisko i popatrzyła na Roberta z
iskrami w oczach. – Każdemu pacjentowi staram się pomóc najlepiej jak potrafię.
Nawet na pierwszym spotkaniu umiem ocenić czy dana osoba naprawdę potrzebuje
pomocy, czy po prostu przyszła tutaj ze względu na namowy innych, i wie pan co?
Pan jest właśnie tym pierwszym przypadkiem.
Lewandowski patrzył na Alicję jak zahipnotyzowany. Nie
sądził, że ta na pozór delikatna i elegancka kobieta potrafi być taka
dominująca i stanowcza. Zrobiło mu się głupio z powodu jego reakcji. Próbuje mu
pomóc, a on zachowuje się jak gówniarz. Jednak z drugiej strony nie potrafił
się przed nią otworzyć. Była obcą osobą, która tak czy siak dostanie pieniądze
za rozmowy z nim. Trudno było mu uwierzyć, że kieruje nią tylko i wyłącznie
chęć pomagania, a kwestie finansowe nie mają znaczenia.
– Dlaczego aż tak bardzo chcesz mnie tutaj zatrzymać? –
Robert zrezygnował już z oficjalnego zwrotu i z powrotem zwracał się do
terapeutki po imieniu, co Alicja odnotowała jako mały sukces, gdyż oznaczało
to, że piłkarz w końcu się uspokoił, a być może nawet przekonał, że ich sesje
naprawdę są potrzebne.
– Bo chcę ci pomóc. – odpowiedziała szatynka kolejny raz
poprawiając swoje długie włosy. – Obiecaj mi, że chociaż spróbujesz. Daj sobie
trzy miesiące. Jeśli po tym czasie stwierdzisz, że te spotkania faktycznie nic
nie dały to wtedy zrezygnujesz, a ja nie będę cię zatrzymywać.
Ulice Monachium były niezwykle zapełnione jak na tę porę.
Robert stał w korku już dobre dziesięć minut, ale był już do tego
przyzwyczajony, gdyż lata mieszkania w wielkich miastach zrobiły swoje. Gdy w
końcu na ulicach zrobiło się trochę luźniej, a zielone światło było niczym
wybawienie, ruszył agresywnie i skierował się wprost do domu.
Był rozważnym
kierowcą, ale czasem pozwalał sobie na nutkę szaleństwa na drogach. Oczywiście
tylko podczas samotnej jazdy, gdyż gdyby Ania zobaczyła, że przekracza
dozwoloną prędkość chociażby minimalnie, natychmiast by go ostro skarciła.
Jakby był jakimiś nieodpowiedzialnym nastolatkiem, a przecież miał doskonale
swój rozum, a wdepnięcie pedału gazu zbyt mocno nie było przestępstwem. Szkoda,
że jego żona tak często o tym zapominała i nawet w samochodzie stara się go
kontrolować, aby czasem nie zrobił czegoś „głupiego”.
Lewandowski pędził
ulicami Monachium cały czas odtwarzając w głowie fragmenty spotkania z Alicją.
Nadal nie był przekonany czy to wszystko jest dobrym pomysłem i czy aby na
pewno rozsądnie postąpił, tak łatwo ulegając. Mimo wszystko pani psycholog
wywarła na nim dobre wrażenie, gdyż zdaje się, że jest ona jednym z niewielu
terapeutów, których naprawdę interesuje pacjent.
Robert był pełen podziwu, jak
mocno zaangażowała się w jego… sprawę, mimo że było to ich dopiero pierwsze
spotkanie. Miał nadzieję, że żadna sesja nie będzie zbytnio kolidować z jego
treningami… Robert pokręcił głową z dezaprobatą i popatrzył w swoje odbicie w
bocznym lusterku. Wykrzywił usta w krzywym uśmiechu karcąc się w myślach za
swoją chwilową głupotę i zapomnienie. Nadal nie przyzwyczaił się do nowej
sytuacji.
Gdy niecały tydzień temu poinformował Guardiole, że
zawiesza karierę rozpętało się istne piekło. Cały sztab został postawiony na
nogi i każdy zadawał to samo pytanie: dlaczego?
Wszyscy na niego naskoczyli myśląc, że Lewandowski zwariował, bo przecież jak
taka gwiazda może sobie pozwolić na zawieszenie kariery? Nikt go nie rozumiał,
nawet koledzy z drużyny, którzy widzieli, że coś niedobrego działo się z nim
już od dłuższego czasu.
Wszyscy zapomnieli o Robercie
człowieku. Już każdy widział w nim piłkarza
i gwiazdę. Gdy emocje trochę opadły jedyny Pep wykazał się zrozumieniem.
Albo czymś, co to zrozumienie miało przypominać. Zaoferował Robertowi pomoc, nie
chciał zostawić go samego i właśnie w taki oto sposób Lewandowski znalazł się u
Alicji.
Nagle w aucie rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk
połączenia, a Robert uruchamiając swój zestaw głośnomówiący jednocześnie
zjechał z głównej drogi i skręcił w okolice prowadzącą do jego domu.
– Właśnie o tobie myślałem – powiedział wesoło.
Spodziewał się, że Guardiola będzie kontrolował przebieg jego leczenia, dlatego
jego telefon w ogóle go nie zdziwił.
– Ja też o tobie myślałem! Jak poszło na pierwszym
spotkaniu?
Robert westchnął ciężko i mierzwiąc swoje ciemne włosy
skręcił na podjazd swojej willi.
– Dlaczego wybrałeś takie dziwne miejsce? – zapytał
oschle. – Gdzie ty właściwie znalazłeś tę klinikę?
– Robert, nie chciałem wysyłać cię do jakiegoś sławnego i
popularnego miejsca – odpowiedział spokojnie Pep. – Wolałem wybrać mniej znaną
klinikę, żeby media cię nie namierzyły. Dobrze wiesz jakie rozpętałoby się piekło, gdyby pismaki zaczęły pisać o tobie
jakieś niestworzone rzeczy, prawda?
– Przecież i tak już piszą. – Robert wzruszył obojętnie
ramionami zapominając, że trener i tak go nie widzi. Popatrzył w stronę swoich
frontowych drzwi i zaczął przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia kluczy.
– No ale nie chciałbyś raczej, żeby zaczęli wmawiać ci
jakieś choroby psychiczne? Wiesz dobrze, jak otoczenie reaguje na psychologów.
– Pep, muszę kończyć. Ania na mnie czeka. – Robert
postanowił jak najszybciej zakończyć rozmowę z trenem, gdyż nie miał ochoty na
wałkowanie tego tematu. Nie czekając na reakcje Hiszpana rozłączył się i
wysiadł powoli z samochodu. Czuł, że Guardioli zależy tylko na tym, by jak
najszybciej wrócił do piłki, a reszta nie miała znaczenia.
Miał dosyć. Dosyć piłki nożnej, dosyć oczekiwań, dosyć
presji, dosyć robienia tego, co mu wypada. Chciał w końcu zrobić coś
spontanicznego. Coś, co przypomniałoby mu stare czasy, gdy nie był jeszcze
sławny. Wyjazd na wakacje mógłby sprawić, że Robert naładowałby swoje baterie i
mógłby odzyskać utraconą satysfakcję ze swojej pracy. Może Mazury? Tak dawno
tam nie był. Przepełniony pozytywną energią z powodu swojego pomysłu skierował
się do domu i natychmiast chciał porozmawiać na ten temat z Anią.
– Ania! – zawołał
entuzjastycznie ściągając w pośpiechu swoje sportowe buty i skórzaną kurtkę.
Odłożył kluczyki od samochodu i wszedł w głąb mieszkania, by jak najszybciej
rozmówić się z żoną.
Lewandowska wybiegła z kuchni i ucałowała Roberta w
policzek. Zaczęła w pośpiechu zakładać brązowe botki i swój kremowy płaszcz, prawie
nie zwracając uwagi na męża.
– Jak było kochanie? Wszystko dobrze? – zapytała w końcu
przeglądając się w lustrze i nakładając na usta lekko różowy błyszczyk.
– Właściwie to chciałem porozmawiać z tobą na temat….
– A możemy później? Jadę teraz na spotkanie w związku z
nową kampanią reklamową. – pogładziła Roberta po policzku i uśmiechnęła się jak
to miała w zwyczaju, ukazując rząd swoich śnieżnobiałych zębów.
– No dobrze – odpowiedział zrezygnowanym tonem. – O
której wrócisz?
– Za trzy godzinki powinnam być! Kocham cię!
Robert czekał, ale Ania nie
wróciła po trzech godzinach, a dopiero po pięciu. Nie miał ochoty już z nią
rozmawiać. Mazury? Nie chciał już tam jechać. A może po prostu nie chciał tam
jechać z Anią?
[1] Opisane wyżej
wydarzenia mają miejsce, gdy w Bayernie szefem był jeszcze Łysy z Hiszpanii
Pep Guardiola
***
W końcu jest! Pierwszy rozdział i mały wstęp, co do historii Roberta. Wiem, że trochę dużo czasu minęło odkąd dodałam prolog, ale szkoła niesamowicie mnie męczy i nie mam na nic czasu... Ale mimo to liczę, że ktoś tu jednak czasem zajrzy i zostawi po sobie jakiś ślad :)